niedziela, 24 czerwca 2012

Rozdział VIII


D Z I E Ń   P I E R W S Z Y

Czułeś kiedyś, że przegrałeś własne życie, mimo iż wciąż żyjesz? Wiesz, co to znaczy tracić kontrolę nad własnym światem, nad własnym życiem… nad samym sobą? Nagle okazuje się, że skręciłeś w złą stronę już wieki temu, ale dopiero teraz spojrzałeś na życie wystarczająco trzeźwym wzrokiem, aby przekonać się, że ten mały błąd popełniłeś już dawno, dawno temu… z upływem czasu  zaczynasz odczuwać jego bolesne skutki. I powoli obumierasz, każda twoja tkanka, komórka, narząd. Tracisz siły nie mogąc utrzymać się na własnych nogach. Zagubiona pośród huraganu emocji, potoku łez i burzy myśli starasz się podnieść zupełnie nie zdając sobie sprawy, że brniesz w to jeszcze głębiej.  Chwytasz się cieniutkiej niteczki nadziei, że to minie, że wstaniesz o własnych siłach. Dopiero, gdy ostatnie włókno cienkiego materiału nie znosi ciężaru, który na nim uczepiłaś ludzie orientują się, że są świadkiem twojej klęski. Ale wtedy jest już za późno…
Założyłam za ucho niesforny kosmyk włosów, który nieustannie opadał mi na oczy. Uniosłam do góry swoje kruche ramiona czując, jak chłodny, wiosenny wiatr otula moją skórę. Przykryłam się szczelniej fioletowym, grubym kocem, który znalazłam w salonie.  Zmrużyłam na chwilę ciężkie powieki odchylając głowę do tyłu. Poczułam jak długie włosy opadają mi na plecy gilgocząc je nieznacznie.
Westchnęłam cicho prostując się na wiklinowym bujanym fotelu.
Była piąta nad ranem, a ja siedziałam na tarasie z wielką pasją wpatrując się w gęstą mgłę, która przysłoniła mi wszystko, co do tej pory zdążyłam polubić w tym przeklętym miejscu.  Musiałam solidnie wytężyć swój wzrok, aby dostrzec choć czubki drzew znajdujące się kilka metrów od domu.
Biała maź zasłoniła mi jedyne piękno związane z tym miejscem… zasłoniła mi naturę.
Uniosłam ręce rozkładając je na boki , tym samym zrzucając z ramion ciepłe okrycie. Zastygłam na chwilę w tej samej pozycji, aby w końcu rozprostować swoje plecy i sięgnąć kruchą dłonią, po niebieski, wysoki kubek, który wypełniała ciepła, przesłodzona ciecz o malinowym smaku.
Zbliżyłam naczynie do swoich popękanych ust i upiłam nieznaczny łyk napoju. Momentalnie poczułam przyjemne ciepło wypełniające moje wnętrze.  Oparłam łokieć na krześle i wyciągnęłam się w stronę szklanego stolika chcąc odłożyć naczynie, które nagle okazało się zbyt ciężkie, bym mogła utrzymać je w swojej drobnej rączce. Bezsilnie rozłożyłam palce, której nie były już  kurczowo zaciśnięte na niebieskim szkle. Kubek z głośnym brzękiem upadł na kafelki, gdzie rozprysnął się na miliony małych kawałeczków pozostawiając swoją zawartość na posadzce.
Moje kruche ramiona zadrżały nieznacznie.  Przyklęknęłam, przy rozbitym szkle i z roztargnieniem zaczęłam zbierać jego połamane kawałki.  Rozłożyłam swoją drobną dłoń rzucając na nią większe odłamki.  Robiłam to tak szybko i niezgrabnie, że w końcu niewielki odłamek szkła wbił mi się w skórę.
Zaklęłam głośno czując ciepłą ciecz spływającą ciurkiem po moim palcu.  Obejrzałam go dokładnie unosząc powoli dłoń. Skrzywiłam się zauważając, że szkło wbiło się dość głęboko.
- Pokaż, pomogę ci – usłyszałam nad sobą głos bruneta, który bezszelestnie wdarł się na taras, co zupełnie umknęło mojej czujnej uwadze.
Chłopak bez słowa przysunął do siebie moją dłoń zaciskając palce, na pokaleczonym ostatnio nadgarstku.
Skrzywiłam się nieznacznie wyrywając ją pośpiesznie. Brunet podniósł głowę napotykając mój wzrok.
- Chcę to tylko obejrzeć – zapewnił spokojnie wyciągając ku mnie rozprostowaną dłoń.
Długo się wahałam wbijając swój wzrok w jego rękę, której dotyk pozostawił na mojej skórze piekący ślad.
W końcu dałam za wygraną i ułożyłam swoją dłoń na jego.
Przyglądał się chwilę niewielkiej ranie, która zdobiła  moją skórę. W końcu przycisnął mocno opuszek mojego palca, co sprawiło, że rana zaczęła krwawić coraz mocniej. Skrzywiłam się z ból czując, że miejsce, gdzie wbił się odłamek szkła zaczyna pulsować . Zamknęłam oczy marszcząc nos z niesmakiem.  Syknęłam cicho.
- Gotowe – szepnął po chwili puszczając swobodnie moją dłoń
Otworzyłam oczy rzucając mu zaszokowane spojrzenie. Kąciki jego  ust uniosły się nieznacznie. Rzuciłam okiem na opuszek palca. Odrobinę, jednak nie było w nim niewygodnego odłamka.
Uniosłam głowę czując na nagim ramieniu zimną kroplę deszczu spływającą teraz wzdłuż mojej ręki.
Wzdrygnęłam się nieznacznie. Podniosłam się z zimnych płytek, chwyciłam za koc i bez słowa zniknęłam za drzwiami  wchodząc do ciepłego mieszkania.
Rzuciłam przedmiot na sofę, po czym ruszyłam w stronę kuchni, chwilę penetrowałam jej szafki, aż znalazłam niewielką plastikową szufelkę w morskim kolorze.  Wróciłam na taras, aby posprzątać, resztki stłuczonego szkła. Chłopak zastygł w dokładnie takiej samej pozycji, w której zastałam go wcześniej. Wciąż klęczał nad rozbita szklanką.
Przykucnęłam naprzeciwko niego i szybko zmiotłam niewielkie odłamki zdobiące brązowe kafelki. 
- Musisz przemyć ranę wodą utlenioną – szepnął gapiąc się w miejsce, gdzie sekundę temu leżał stosik szkła. Dopiero po kilku sekundach spojrzał na mnie pytająco.
- Sama potrafię o siebie zadbać – mruknęłam beznamiętnie otwierając drzwi balkonowe, chcąc dostać się do wnętrza domu. Nie zdążyłam jednak przekroczyć progu mieszkania. Brunet bezszelestnym krokiem w mgnieniu oka znalazł się tuż koło mnie, przyciskając dłonią balkonowe drzwi, tym samym uniemożliwiając mi dostanie się do mieszkania.
Zdezorientowana uniosłam wzrok napotykając jego tęczówki bijące nieopisaną wściekłością. Dwa czarne jak węgiel kółeczka przewiercały mnie wzrokiem powodując nieprzyjemną falę mdłości.
- Odsuń się – warknęłam próbując go przesunąć. Na darmo, chłopak stał, jak głaz przyrośnięty do ziemi, co wzbudziło we mnie jeszcze większą furię. Uderzyłam go w ramię wkładając w to całą siłę, na jaką było mnie stać, jednak brunet  sprawiał wrażenie, jakby nie poczuł nawet niemniejszego dotyku. Po prostu stał świdrując mnie węglanymi tęczówkami, co denerwowało mnie jeszcze bardziej.
- Nie graj ze mną, nie boję się, nie boję się, słyszysz ? – wrzasnęłam na całe gardło unosząc głowę.
Dopiero teraz wydał jakieś oznaki życia. Powoli zsunął rękę z plastikowych drzwi  i wysunął ją w moją stronę, to samo zrobił z drugą. Westchnął cicho i ułożył obie dłonie na moich ramionach zaciskając na nich swoje palce. Tym razem moje tęczówki zaczęły błyszczeć ze złości.  Syknęłam głośno czując jak mocno wbija paznokcie w moją skórę.
- Póki tu jesteś masz robić do mówię, rozumiesz ?!To ja dyktuję zasady, nie ty ! – warknął głośno potrząsając moim drobnym ciałkiem.
Szybko otrząsnęłam się z szoku, wywołanego przez reakcję ciemnookiego. Zamrugałam kilkakrotnie, mając nadzieję, że moje tęczówki nie przypominają rozmiarami pięciozłotówek.
Uśmiechnęłam się uroczo mrużąc przy tym oczy. Wspięłam się na palce, aby dosięgnąć do ucha chłopaka.
- Mówiłeś, że będziesz grzeczny, nie tak  zachowują się grzeczni chłopcy – wyszeptałam wprost do jego ucha, po czym stanęłam na całych stopach . Ponownie spróbowałam go wyminąć.
Zagrodził mi drogę własnym ciałem, przez co odbiłam się od niego niczym  mała piłka siatkowa.
Zachwiałam się, pewnie wylądowałabym na posadzce, gdyby nie to, że chłopak na nowo pochwycił moje ramiona w swój żelazny uścisk. Jęknęłam głośno, tym razem ból przeczył nie tylko ramiona, ale także obiegł moje ręce.
- Przestań  ! – wrzasnęłam próbując się wyrwać
Potrząsnął mną niczym szmacianą lalką.
- Nie Des, to ty przestań ! – powiedział głośno spuszczając nieco z tonu, uniósł mnie nieznacznie,, mruknął coś pod nosem, po chwili się opamiętał i postawił mnie na ziemię.
Rozprostował palce uwalniając moje ramiona, zniżył się nieco, aby jego oczy były na wysokości moich. Nie widziałam w nich wściekłości, teraz gościł w nich strach…strach przed samym sobą.
– Chcę ci pomóc Des, naprawdę uważasz, że zabrałbym cię stamtąd, jeśli miałbym zamiar krzywdzić cię tutaj ? Po co ? Powiedz mi jaki miałbym w tym cel ?
Szatyn uniósł mój podbródek zmuszając, abym na niego spojrzała. Niechętnie uniosłam wzrok powodując, że nasze spojrzenia się spotkały. Przełknęłam głośno ślinę krzyżując ręce na piersi.
Ramiona mi drżały…. nie z zimna spowodowanym nagłym obniżeniem temperatury, lecz ze strachu. Ciemnooki spostrzegł, że drżę, choć starałam się to usilnie ukryć.
Puścił mój podbródek i odsunął się o krok, dzięki czemu odzyskałam zbezczeszczoną przestrzeń osobistą. Odetchnęłam cicho.
- Przepraszam – mruknął zmieszany wciskając ręce w kieszeń omal ich przy tym nie dziurawiąc – Masz rację, nie powinnaś mi ufać, ani wierzyć w to co mówię – przytaknął nieznacznie robiąc mi miejsce, abym weszła do środka.
Przyglądałam mu się przez chwilę. Nasze spojrzenia toczyły ze sobą zaciekłą walkę, jakby dzięki ich złączeniu  uzyskalibyśmy umiejętność czytania we własnych myślach. Chciałam wiedzieć, o czym teraz myśli.
Zrobiłam niewielki krok w stronę chłopaka, stanęłam na palcach i musnęłam ustami jego ciepły, a zarazem szorstki policzek.
 Głośny grzmot i jasna błyskawica poprzedziła moje słowa.
- Może najpierw to ty powinieneś sobie zaufać, zapewniam, że ja będę następna – szepnęłam do jego ucha, zanim zniknęłam we wnętrzu mieszkania.
Ruszyłam na górę chcąc trochę odpocząć.
Był wczesny ranek, krople deszczu powoli zaczynały dudnić w stare parapety i przeciekające okna. Głośny stukot nie dawał mi zasnąć, okropna pogoda wdawała się we znaki. W  normalnych okolicznościach uznałabym to za przekleństwo, jednak teraz było w tym coś magicznego.

~~**~~

Nie znasz samego siebie, nie wiesz kim jesteś. Twoje życie nie zależy od ciebie… ono zależy od niej.
Człowiek naprawdę potrafi być aż tak głupi ? Kto normalny rzuca się na kruchą btunetkę, tylko dlatego, że nie chce wody utlenionej ?
Zacisnąłem dłoń na wokół przezroczystej szklanki  tak mocno, że kolor moich kostek zrobił się biały. Nie dbałem o to, że kolejna naczynie znowu zostanie zniszczone.
Głuchy trzask…
Dlaczego to zrobiłem ?
Odłamek szkła zatapia się we wnętrzu mojej dłoni.
Spłoszyłem ją…
Nie dbam o ból, zaciskam dłoń jeszcze bardziej pozwalając szkłu wbić się w skórę.
Nie chcę jej ranić…
Ciepła ciecz spływa po moim nadgarstku. Dopiero teraz uświadamiam sobie, co takiego wyrabiam.

~~**~~

Doskonale pamiętam ten chłodny marcowy dzień, gdy mój ociec wrócił do domu. Nie był pijany, po prostu czasem tracił nad sobą kontrolę. Wtedy zaczęło się to zdarzać to coraz częściej. Co dwa tygodnie, co tydzień, do cztery dni, aż wreszcie codziennie…
Kiedy po pierwszy raz uderzył matkę, obiecałem sobie, że nigdy nie postąpię w taki sposób z żadną kobietą. Myliłem się…
Wielu twierdzi, że to rodzinne. Niepożądana cecha charakteru, którą mężczyźni z mojej rodziny za wszelką cenę chcieliby zatuszować, przecież to hańbi nasze nazwisko…
Uderzyłem otwartą dłonią w stół , po czym zakląłem głośno. Zapomniałem, że prawda dłoń to ta zabandażowana i skaleczona.
Potarłem zdrową ręką o zewnętrzną część dłoni .
Ataki furii ostatnio zdarzały mi się coraz częściej. Mogłem być głupcem i zakładać, że jest to spowodowane aktualną, stresującą sytuacją, w której się znalazłem. Ta wersja pozostawała dla ludzi naiwnych, do których nie należałem. Prawda natomiast była nieco bardziej przejmująca, bowiem wiedziałem, że z czasem, przyjdą takie momenty, gdy zupełnie stracę kontrolę nad samym sobą, nie uspokoję się tak jak dzisiaj, po porostu zacznę wariować aż zrobię komuś krzywdę, w tym wypadku albo sobie samemu, albo kruchej brunetce.
Wstałem z krzesła , aby znaleźć w szafce paczkę tabletek uspokajających, zwykle pomagały, choć zawsze robiłem się po nich senny. Wziąłem jedną popijając ją wodą.
Szybko zmorzył mnie sen, opadłem na sofę okrywając się fioletowym kocem, który wcześniej służył dziewczynie. Zaciągnąłem się wdychając jego woń.  Gruby materiał przesiąkł jej słodkim zapachem

~~**~~
Obudził mnie głośny wrzask dochodzący z górnego pokoju. Zerwałem się na równe nogi omal nie przewalając przy tym drewnianego, niskiego stolika stojącego naprzeciwko sofy.  Potykając się o własne nogi, rozdarty między jawą, a snem pognałem na górę obawiając się, że dziewczynie dzieje się krzywda. Po drodze udało mi się nieco bardziej rozbudzić, dzięki czemu powoli odzyskiwałem świadomość.  „Wszystko przez te cholerne leki, mogłem je odstawić” – skarciłem się w myśli wpadając z hukiem do małego pomieszczenia, w którym zamknęła się brunetka.
Moce zderzenie drzwi ze ścianą rozniosło po sobie głuche echo. Mało brakowało, a kruche drewno rozpadłoby się na pół.
Z roztargnieniem lustrowałem pomieszczenie usilnie szukając w nim dziewczyny.
W końcu ujrzałem jej drobne ciałko, leżała na dużym dwuosobowym łóżku rzucając się na nim niczym opętana. Z jej malinowych ust wydobywały się głośne krzyki, machała głową raz w jedną, raz w drugą stronę swoje dłonie zaciskając na śnieżnobiałej poszewce kołdry.
W pewnym momencie wrzaski ucichły, jej drobne ciało opadło swobodnie na miękki materac. Oddychała głęboko szepcząc coś cicho. Kręcone loki opadły na jej bladą buzię przysłaniając oczy.
Powoli podszedłem do łóżka. Stanąłem nad dziewczyną przez chwile jej się przyglądając . Teraz marszczyła nieznacznie nosek szepcząc jedno słowo „nie”. Najprawdopodobniej nawiedził ją zły sen.  Wiedziałem o czym śni, nie musiałem nawet pytać. Nie byłem do końca przekonany, czy powinienem ją budzić, ale musiałem przerwać jej koszmar.
- Des – szepnąłem cicho, układając dłoń na jej ramieniu chcąc ją delikatnie potrząsnąć. Jednak nim zdążyłem to zrobić dziewczyna otworzyła oczy.
Jej ogromne źrenice poraziły mnie swym spojrzeniem. Ciemnooka pisnęła głośno najprawdopodobniej nie wiedząc, czy nadal śni.
W mgnieniu oka zmieniła pozycję na siedzącą i odskoczyła do tyłu napotykając plecami grubą, ceglaną ścianę.
Skrzywiła się czując ból przeszywający jej plecy, po tym niemiłym spotkaniu.  Otworzyła szeroko oczy i otworzyła usta próbując złapać oddech. Próba była nieudana, momentalnie kolor jej skóry zmienił się na ciemny odcień fioletu. Szatynka osunęła się w dół wpadając wprost w moje ramiona.
Złapałem ją bezsilnie, kiedy jej głowa bezwładnie opadła na moje ramię. Chwilę potem usłyszałem nad uchem jak po raz kolejny próbuje złapać oddech. Tym razem się udało.

~~**~~
- Naprawdę zawszę musisz się tak podkradać ? – warknęłam do chłopaka, stojącego w drzwiach kuchni, skąd niósł ciepłą herbatę.
- Miałem zacząć cię szarpać ? Wtedy umarłabyś na zawał –mruknął z kpiną w głosie stawiając ciepły kubek na czarnym stoliku – Skąd miałem wiedzieć, że tak zareagujesz ?  - wzruszył ramionami siadając koło mnie. Zarzucił fioletowy koc na moje kruche ramiona i podał herbatę do ręki.
- Jeśli ja nie zrobię ci krzywdy sama ją sobie wyrządzić, świadomie, czy nie, ale jesteś do tego zdolna – dodał po chwili nie patrząc na mnie.
Prychnęłam
- Od kiedy interesuje cię moje życie ?! – warknęłam z pogardą pusząc się.
- Odkąd zrozumiałem, że nie zasłużyłaś na krzywdę, która cię spotkała – odparł spokojnie podnosząc głowę, aby na mnie spojrzeć.
Rozchyliłam nieznacznie usta zupełnie zbita z tropu jego słowami. Szklane naczynie przepełnione ciepłą cieczą drugi raz dzisiejszego dnia wylądowało na ziemi krusząc się na milion kawałków, tak jak dawniej kruszyło się moje życie. 

 ~~**~~
Na początek, dziękuję ślicznie Weronice (@lonelycigarette ) za piękny nagłówek, który zdobi mojego bloga.
Malince, która wykonała przecudowny zwiastun już nie składam podziękowań, bo mnie zabije -,-

Korzystając z okazji, chcę jeszcze przekazać,że nie wiem, kiedy pojawi się nowy rozdział.
Od piątku rozpoczynam wakacyjne szaleństwo ;)
Postaram się jakoś spiąć i w miarę możliwości napisać coś  stosunkowo szybko. 
Pozdrawiam serdecznie i życzę cudownych wakacji !

xoxo Kar ;)


niedziela, 3 czerwca 2012

Rozdział VII


Ze snu wybudziły mnie mnie promienie słoneczne, które natarczywie wdzierały się do pomieszczenia drażniąc moje czułe tęczówki.  Uniosłam się na łokciach mrużąc powieki. Kiedy w końcu usadowiłam się w odpowiedniej pozycji sprawiając, że promienie słoneczne nie raziły moich oczu ogarnęłam wzrokiem małe pomieszczenie, w którym się znajdowałam.
Duże okno zajmujące całą ścianę równoległą do  ściany, przy której stało łóżko, było przysłonięte białą przezroczystą firanką. Zarówno po lewej, jak i prawej stronie zwisały ciemne, bordowe zasłony współgrające kolorem z drewnianą szafą o ciemnej barwie ustawionej z mojej lewej strony zaledwie kilka metrów od łóżka, na którym leżałam. Dwie małe komody w podobnym, starym stylu, co szafa i o tej samej barwie były ustawione po dwóch stronach lóżka, a na jednej z nich znajdował się niewielki, srebrny budzik wskazujący teraz godzinę 8:05. Ściany zdobiła jasna farba o barwie kości słoniowej.
Zamrugałam kilkakrotnie przecierając zaspane powieki. Pokój, w którym się znajdowałam ani trochę nie przypominał żadnego z pomieszczeń, które mogłyby znajdować się w moim rodzinnym domu. Pogładziłam dłonią białą poszewkę, wdychając do nozdrzy woń słodkiej wanilii. Zamknęłam oczy odchylając głowę do tyłu, tym samym pozwalając długim, ciemnym lokom opaść na poduszkę. W mojej głowie przewinął się plik obrazów, jakby ktoś puszczał klatka po klatce urywki nieskończonego filmu, na dodatek odtworzonego w nieodpowiedniej kolejności, przez co z nikłych, słabych obrazów nie mogłam wyczytać żadnego sensu. Jednak pamiętałam te wszystkie zdarzenia, pomieszczenia, przedmioty i twarze… w szczególności jedną, tak głęboko wcisnęła się w zakamarki mojej pamięci, że nie sposób było ją stamtąd wyrzucić.
Otworzyłam oczy, teraz już wiedziałam gdzie jestem, a smród dymu papierosowego, który rozpylił po pokoju wiosenny chłodny wiatr utwierdził mnie w przekonaniu, że miejsce, w którym się znajduję w żadnym wypadku nie jest moim domem.
Spuściłam nogi z łóżka stawiając stopy na chłodnej podłodze. Przeczesałam dłonią włosy zmierzając w stronę drzwi. Usiłowałam sobie przypomnieć, jak dotarłam do owego pomieszczenia, jednak żadne ze wspomnień nie dawało odpowiedzi na zadane pytanie. Westchnęłam z rezygnacją udając się na dół, po skrzypiących drewnianych schodach. Wczorajszego dnia skradałam się po nich cicho jak mysz chcąc stąd uciec. Mimowolnie uśmiechnęłam się na myśl o tym zdarzeniu.
Kiedy dotarłam na dół ruszyłam w stronę drzwi balkonowych. Popchnęłam je delikatnie widząc średniego wzrostu bruneta o imponującej budowie opartego o barierkę. Odwrócił się w moją stronę na dźwięk otwieranych drzwi, uraczył mnie krótkim spojrzeniem, nie wypowiadając, choć słowa, po czym wrócił do dawnej pozycji.
Stanęłam obok niego opierając ręce na chłodnej, metalowej barierce. Obserwowałam go przez chwilę patrząc, jak wkłada do ust fajkę, zaciąga się nią, po czym wypuszcza z ust papierosowy dym.  Zaraz potem strzepnął popiół z papierosa i wbił wzrok w niewidoczny punk przed sobą. Staliśmy w ciszy przez kilkanaście dobrych minut.  Przez tę chwilę zastanawiałam się, o czym myśli: o mnie, o rodzinie, o tym, co się wydarzyło? A może o tym, co ma się wydarzyć? Odchrząknęłam cicho na spuszczając z niego wzrok, aby po chwili ponownie posłać mu przelotne spojrzenie. Drgnął jedynie po to, żeby ponownie włożyć do usta papierosa i znowu się nim zaciągnąć. Nie spojrzał na mnie, nadal gapił się na ten sam, nudny punkt gdzieś w dali.
Czułam irytacje pomieszaną ze strachem, który przyśpieszał bicie mojego serca walącego teraz w mojej klatce piersiowej tak, jakby dusiło się z braku wolnej przestrzeni.
Przełknęłam głośno ślinę, otworzyłam usta chcąc coś powiedzieć, jednak fala negatywnych emocji szybko mi je zasznurowała.
Odwróciłam się twarzą do barierki, oparłam o nią ręce i pochyliłam głowę pozwalając włosom zasłonić moją twarz.  Wzięłam kilka głębokich wdechów, poczułam, jakby wnętrzności podeszły mi do gardła.  Brałam coraz głębsze wdechy, jakby brakowało mi powietrza. 
Zza kurtyny długich włosów, zauważyłam, że chłopak odwrócił głową w moją stronę i obserwuje, co się ze mną dzieje.
Zacisnęłam mocno powieki. Burza emocji szalała w mojej głowie jak nigdy dotąd. Nie umiałam jej zatrzymać.  Dopiero teraz zaczęły docierać do mnie, w jakiej sytuacji się znalazłam.
- Czego ode mnie chcesz? – wychrypiałam drżącym głosem.  Nie odważyłam się na niego spojrzeć.
Czekałam dobrą chwilę na odpowiedz, jednak żadne słowo nie padło z jego ust.
Wznowiłam pytanie, jednak powtórzyłam je głośno i stanowczo starając się opanować drżenie swojego głosu.
Uniosłam głowę, aby wbić w chłopaka swój wzrok.
- Niczego – powiedział z zaciśniętą szczęką. Dłonie mu drżały.
- W takim razie wypuść mnie – wyszeptałam odwracając się w jego stronę. Ręce miałam spuszczone wzdłuż ciała, a głowę uniesioną ku górze.
Brunet odwrócił się do tyłu, nasze spojrzenia skrzyżowały się na ułamek sekundy, zaraz potem zniknął mi z pola widzenia bez słowa wchodząc do domu.
Zagryzłam mocno swoją dolną wargę próbując tym powstrzymać potok łez, które teraz zewsząd cisnęły mi się do oczu. Ogarnęłam wzrokiem cały ten piękny krajobraz rozprzestrzeniający się przed niewielkim domem.  Choć było to praktycznie najzwyczajniejsze odludzie było w nim coś urzekającego. Choćby niewielki staw, w którym teraz mogłam dostrzec kilka kaczek.
Domek letniskowy, z którego nie znałam teraz wyjścia okalały wysokie trawy, gdzieniegdzie dostrzegłam nieliczne drzewa. Nawet, gdybym potrafiła się stąd wydostać nie wiedziałabym gdzie uciec.
Z sekundy na sekundę brałam coraz płytsze wdechy, dusiłam się własnymi łzami, nie mogłam ich powstrzymać.
Cofnęłam się kilka kroków w tył, aby dotrzeć do ściany i opierając się o nią plecami powoli osunąć się na chłodną posadzkę.  Podkuliłam nogi pod samą brodę opierając ją na swoich kolanach i wybuchłam gorzkim, niepohamowanym płaczem ubolewając nad swoim losem.
Po kilkunastu minutach udało mi się doprowadzić do, w miarę znośnego stanu, przynajmniej na tyle znośnego, że zdołałam dowlec się do „swojego” pokoju. Po drodze minęłam ciemnookiego szukającego czegoś w jednej z kuchennych szafek. Nie zwrócił na mnie uwagi, jakby w ogóle mnie nie widział, nie odezwał się do mnie słowem. Przyjęłam to spokojnie i ruszyłam schodami w górę.
Zamknęłam za sobą drzwi opierając się o nie plecami. Zmrużyłam powieki po omacku szukając zamka w drzwiach. Nie udało mi się go znaleźć, więc dałam sobie spokój i runęłam na łóżko.
Czułam się wypompowana ze wszelkiej energii przez falę wykańczających emocji, którą udało mi się, choć na chwilę odeprzeć poprzez sen, który przyszedł zanim zdążyłam ułożyć głowę na miękkiej poduszce.

~~**~~

Zaraz, gdy dziewczyna zniknęła za drewnianymi drzwiami zamykając je za sobą z hukiem dałem sobie spokój z szukaniem tej cholernej puszki coli, za którą jeszcze sekundę temu tak zaciekle wertowałem wszystkie szafki, starając się odwrócić uwagę od drobnej, zdruzgotanej brunetki przechodzącej przez pokój. 
Westchnąłem głośno opierając się plecami o drewnianą, dolną szafkę, a konkretniej o jej drzwiczki. Miałem nadzieję, że zniosą one ciężar mojego ciała, podczas, gdy napieram na nie swoimi plecami. Westchnąłem głośno odchylając głowę do tyłu. Zapomniałem, co znajduje się za mną i z rozmachem uderzyłem w grube drewno. Zakląłem głośno masując bolące miejsce i wstałem z podłogi, aby zająć miejsce przy stole. Odsunąłem niskie krzesło rysując jego nogami nowe panele.  
Nie mogłem pojąć jak można być takim durniem.
Najpierw ją porwałem, potem ją raniłem, a teraz panicznie obawiałem się, że sama zrobi sobie krzywdę, przeze mnie…
Destiny zaczynała zadawać pytania, na które sam zupełnie nie znałem odpowiedzi. Zabrałem ją stamtąd mając nadzieję, że to dobre rozwiązanie, jednak teraz nie wiedziałem, co robić.
Nie mogłem jej tu trzymać, nie wiedziałem w tym żadnego sensu, jednak nie mogłem jej od tak, po postu odstawić do domu, oczywiste było, że w końcu zacznie mówić prawdę, pójdzie z tym na policję, zamkną mnie… Skarciłem się w myśli. Przecież prędzej, czy później i tak trafię za kratki, konsekwencje mojej głupoty były nieuniknione, nie dało się tego przeskoczyć.
Na samą myśl o latach spędzonych za kratami poczułem nieprzyjemne uczucie. Najdziwniejsze było to, że wcale nie czułem strachu spowodowanego faktem, że przez następne lata metalowe kraty będą moim jedynym przyjacielem, zawirowałem raczej na myśl, że wraz z pójściem do więzienia stracę ją… na zawsze.
Było w niej coś magnetyzującego, coś, co przyciągało. Jej kruchość i delikatność dające omylne wrażenie słabej, drobnej nastolatki, która w rzeczywistości gdzieś w środku była silną dziewczyną.  Zagubioną, przestraszoną, ale zdolną do dalszego funkcjonowania.
Zmierzwiłem dłonią swoje włosy błądząc we własnych myślach. Może byłem pieprzonym psycholem, może właśnie stąd moje uczucia.
Nieunikniona prawda, z którą starałem się pogodzić była taka, że nie chciałem, aby ktoś ją skrzywdził, choć sam byłem osobą, która zraniła ją w jeden z najboleśniejszych sposobów.  Panicznie obawiałem się tego, że ludzie ze środowiska zewnętrznego wyrządzą jej drobną krzywdę, a ona runie niczym anioł z podciętymi skrzydłami. Chciałem ją chronić, przed rodziną, przyjaciółmi, przed bandą nieokrzesanych kumpli, którzy nakłonili mnie do tylu głupstw… pragnąłem ją ochronić przed ludźmi i bólem, który zadają.
Właśnie ta myśl stała się moim priorytetem. 
Stanąłem na równe nogi i ruszyłem na górę.  Delikatnie uchyliłem drzwi, do pokoju, w którym znajdowała się szatynka.
Kąciki moich ust delikatnie uniosły się ku górze, gdy zobaczyłem jej drobną postać słodko drzemiącą na łóżku w dość zabawnej pozycji.
Wyglądała, na zupełnie wykończoną, choć wstała zaledwie kilaka godzin temu.
Przyglądałem jej się przez dobre kilka minut bezkarnie napawając się tym uroczym widokiem dopóki dziewczyna nie otworzyła swoich zaspanych oczu momentalnie zwracając ku mnie czekoladowe tęczówki.
Wyglądała, jak kocica gotowa do ucieczki. Ostudziłem jej strach uśmiechając się przyjaźnie. Pomimo licznych zapewnień, że więcej jej nie skrzywdzę ciemnooka wciąż się mnie obawiała.
Usiadłem na skraju łóżka, kiedy dziewczyna zmieniła swoją pozycję na siedzącą.
Znajdowałem się kilka metrów od niej, chcąc dać jej nieco więcej przestrzeni.
- Daj mi dwa tygodnie – powiedziałem spokojnie patrząc w jej czekoladowe tęczówki – Za czternaście dni wrócisz do domu – dokończyłem czekając na jej reakcję. 

~~**~~

Z góry przepraszam za wszelkie błędy. 
Nie przedłużając, niecierpliwie czekam na wasze opinie ;)