niedziela, 8 lipca 2012

Rozdział IX


D Z I E Ń    D R U G I
Pamiętasz, gdy byłaś mała i mama zawsze powtarzała ci, żeby nie ufać nieznajomym?
Ale jednego dnia pojawia się ktoś taki, któremu nie sposób nie zaufać, jest tak wiarygodny, nieziemsko przystojny, przekonujący, miły, ciepły i czuły, a z jego oczu bije tyle dobra, że nie potrafisz się oprzeć.  Jego malinowe usta szepczą do twojego drobne ucha „ zaufaj mi”, a ciepła barwa głosu rozbrzmiewa echem w twojej główce. Zaufałabyś?... Ja nie

~*~
- Co robisz? – usłyszałam za plecami zachrypnięty głos mulata.
Odwróciłam się gwałtownie w jego stronę wsuwając za plecy paczkę tabletek, którą przed chwilą znalazłam w kuchennej szafce.
- Nic, ja tylko… – uciekłam wzrokiem w bok chcąc uniknąć ciężaru jego spojrzenia – Chciałam się czegoś napić - uniosłam w górę szklankę z wodą, która sekundę temu leżała jeszcze na blacie za moim lewym łokciem.  Uniosłam nieznacznie kąciki swoich ust ku górze znosząc baczne spojrzenie chłopaka, które jeszcze przez kilka minut ciążyło na mojej osobie.
- Mhm – mruknął wymijając mnie w progu – Mogłaś poprosić, przyniósłbym ci – dodał po chwili wlewając do czajnika wodę z kranu. Uniósł na chwilę głowę, aby na mnie spojrzeć.
Wzruszyłam beznamiętnie ramionami kierując się w stronę wyjścia.
- Po co? Mogłam zrobić to sama, nie jestem inwalidką – odburknęłam wychodząc z pomieszczenia.
Odetchnęłam bezgłośnie, gdy znalazłam się na schodach, wielkimi susami przeskakiwałam dwa schodki nie zważając na konsekwencje tego, co robię, aż wreszcie…
Głuchy trzask rozniósł się po całym domu, gdy z hukiem zderzyłam się z twardymi panelami u szczytu schodów.  Mało brakowało, a moja twarz z impetem uderzyłaby o posadzkę, gdyby nie fakt, że wcześniej zdążyłam lewą dłoń uczepić, na spróchniałej poręczy.
Jęknęłam cicho czując przeszywający ból w prawym biodrze. Opartym o kant schodka.
W głowie mi szumiało, poza tym chyba nadwyrężyłam nadgarstek, bo wciąż moja lewą dłoń była kurczowo zaciśnięta wokół poręczy.  Resztkami sił pozbieram się jakoś i stanęłam na własnych nogach. Uniosłam prawdą nogę pokonując ostatni, przeklęty schodek, który spowodował mój upadek.
Westchnęłam głęboko i oparłam plecy o chłodną ścianę, po której osunęłam się powoli.
Zmrużyłam powieki i westchnęłam cicho.  Usłyszałam, że mulat wychodzi z kuchni. Otworzyłam jedno oko słysząc, że się zbliża. Dopiero wtedy się opamiętałam.
Tabletki! – Usłyszałam przeraźliwy głosić w swojej małej główce, który zagłuszał cichy szum.
Rzuciłam rozpaczliwe spojrzenie na schody, myśląc, że opakowanie wypadło podczas mojego upadku, jednak niczego na nich nie było. W ostatniej chwili dotknęłam rękom pleców wyczuwając kartonową paczkę po lekach nasennych. Odetchnęłam z ulgą.
- Nic ci nie jest?!– usłyszałam nad głową czując na ramionach ciepłe dłonie chłopaka.
- Wszystko jest w porządku – odburknęłam nie patrząc na niego.
Miałam nadzieję, że zaraz sobie pójdzie, nie racząc mnie dłużej swoją uciążliwą obecnością, jednak chłopak nawet nie wpadł na ten uroczy pomysł, na który z chęcią bym przystała.
- Pokaż, nie poobijałaś się, nie złamałaś niczego? – zapytał przejęty unosząc moją rękę do góry. Wyrwałam ja gwałtownie rzucając chłopakowi wściekłe spojrzenie.
- Zostaw!– syknęłam krzyżując ręce na piersi.
To, że wczorajszego dnia pozwoliłam mu się dotknąć, nie oznaczało, że i dzisiaj tak będzie.
Może przystałam na jego prośbę, zgodziłam się zostać z nim czternaście dni, jednak to wcale nie oznaczało, że zostanę tu na jego warunkach.
Moja reakcja chyba trochę go zaskoczyła, bo przyglądał mi się przez chwilę ze zdziwieniem malującym się na twarzy.  Dzielnie zniosłam ciężar jego czekoladowych tęczówek, czekając aż odejdzie.
Mulat westchnął przeciągle wnioskując  z mojego nagłego wybuchu, że najwyraźniej  nie odniosłam żadnych poważnych obrażeń.
- Jak chcesz – mruknął obojętnie i zszedł po schodach do kuchni zamykając za sobą drzwi.
Na nowo oparłam głowę o ścianę. Tego właśnie chciałam, żeby dał mi spokój, zostawił mnie samą ze swoimi myślami. Pragnęłam, aby dał mi odetchnąć, nie dręczył mnie swoją obecnością, choć najlepszym rozwiązaniem byłoby, aby po prostu zniknął… na zawsze.
Siedziałam tak jeszcze chwilę, aż w końcu zdecydowałam się wstać. Oparłam dłonie na ziemi unosząc się nieco, jednak szybko  ponownie usiadłam na ziemi, ponieważ bolący nadgarstek u lewej ręki nie wytrzymał ciężaru mojego ciała i zaczął niemiłosiernie boleć.
Syknęłam zirytowana oplatając palcami bolące miejsce.  Rozmasowałam je trochę i wznowiłam próbę. Nadgarstek wciąż bolał, jednak zignorowałam to chcąc jak najszybciej opuścić  pomieszczenie.
Poszłam do łazienki, zamknęłam za sobą drzwi na zamek i oparłam się o nie wyjmując zza pleców paczkę tabletek, którą zabrałam z kuchni.
Przez chwilę przyglądałam się opakowaniu jakbym chciała zarejestrować w swoich szarych komórkach każdy szczegół jego wyglądu.  Obracałam je w dłoni czytając napisy wydrukowane maleńkim druczkiem.  Przez chwilę zastanawiałam się, po co chłopakowi tak mocne tabletki nassane.
Miał problemy ze snem? A może któryś z dawnych lokatorów domu o nich zapomniał?
Nie miałam pojęcia, jednak byłam wdzięczna, że ktoś tak mało rozważny zostawił je w kuchennej szafce, bowiem stały się dla mnie przydatną bronią.
Wsunęłam opakowanie do kieszeni swoich jeansów wzdychając cicho. Powinnam dokładnie przemyśleć swoje przyszłe poczynania. Nie chciałam tu przecież zostać.
- Destiny?! – głuche walenie w drewniane drzwi toalety rozniosło się echem w mojej głowie.
- Czego ode mnie chcesz?!- krzyknęłam zirytowana na nowo wsuwając paczkę tabletek za spodnie, gdzie były mniej widoczne.
- Wyjdź z łazienki! – krzyknął, ponownie uderzając dłonią w Bogu ducha winne drewno.
- Nie Zayn, daj mi spokój, odejdź – mruknęłam nieporuszona nada opierając się o drzwi.
Zagryzłam delikatnie swoją dolną wargę zdając sobie sprawę, że po raz pierwszy nazwałam go po imieniu. Zmarszczyłam nos… dziwnie brzmiało w moich ustach.
- Otwórz drzwi – powiedział powoli rozważając każde słowo.
Nie widziałam go, ale była pewna, że wściekły zaciska właśnie usta w wąską linię chcąc tym opanować złość, które w nim kipiała, Był zły, choć starał się mówić spokojnie, zdradziło go jednak nieznaczne drżenie głosu.
- Po co? – spytałam cicho zupełnie bagatelizując jego zachowanie. Niesłusznie. Chłopak z impetem uderzył dłonią w drzwi czemu towarzyszył głośny trzask.
Podskoczyłam przestraszona odsuwając się nieco.
- Wywarze jeśli nie wyjdziesz – zagrodził nadal starając się mówić spokojnie, choć kiepsko mu to wychodziło.
Przełknęłam głośno ślinę podnosząc się z ziemi.
Najpierw położyłam dłoń na klamce, potem przesunęłam ją na zamek, które zabrzęczał, kiedy otworzyłam drzwi. Zmrużyłam oczy na nowo kładąc dłoń na klamce, nacisnęłam ją lekko.
Czego mógł chcieć? Co spowodowało, że na nowo był tak zły?
Nie ja spowodowałam, że w takim stanie powędrował pod drzwi łazienki, nie było mnie na dole, nie było tam absolutnie nikogo więc, kto wprowadził go w taki stan rozdrażnienia?
Powoli otworzyłam drzwi oplatając spojrzenie poirytowaną twarz chłopaka. Oczy iskrzyły mu się od złości, ciemne tęczówki zdawały się przybrać jeszcze mroczniejszą barwę, a źrenice miały nienaturalnie duży rozmiar. Tak jak wcześniej przewidywałam usta miał zaciśnięte w wąską linię, chcąc tym sobie jakoś pomóc. Na próżno.
Brunet ciężko dyszał nie mogąc z tego wszystkiego złapać powietrza.
Rejestrowałam spojrzeniem każdy jego zachowanie, niczym pracownicy zoo rozjuszone zwierze, po którym można spodziewać się wszystkiego.
Ciemnooki wyciągnął swoją dłoń w moją stronę. W ułamku sekundy mnie oświeciło. Fala ciepłych potów oblała moje ciało.
Tabletki…
Zadrżałam zdając sobie sprawę, że ciemnowłosy zorientował się co zginęło z kuchennej szafki.
Momentalnie moje źrenice stały się równie wielkie jak jego.
Spodziewałam się wszystkiego, że mnie uderzy, wytarga mnie z włosy i wściekły zamknie w pokoju, uderzy mną o ścianę rzucając w moją stronę podłymi wyzwiskami. Jednak żadne z moich przypuszczeń nie okazały się słuszne.
Chłopak spokojnie chwycił w dłoń moją rękę oglądając ją dokładnie. Do samo zrobił z drugą zatrzymując się na jakiś czas przy nadgarstku pokaleczonym kilka dni wcześniej.
Przypatrywałam się mu w skupieniu nie mając pojęcia, co takiego wyrabia. Byłam tak zaskoczona jego reakcją, że zupełnie straciłam rachubę. Dopiero po chwili dotarło do mnie, czego szuka.
Świeżych ran.
Zaśmiałam się gorzko będąc pod wrażeniem jego opiekuńczości.
- Nic tam nie ma – zapewniłam bardziej rozbawiona niż poruszona jego zachowaniem.
Momentalnie zacisnął palce na mojej ręce, do tego stopnia, że jego kostki zrobiły się białe, a moja skóra w tym miejscu zabarwiła się na czerwono pod wpływem mocnego uścisku.
Syknęłam cicho rzucając mu przerażone spojrzenie.
- Dobrze – mruknął patrząc mi prze chwilę w oczy.
Pochwyciłam jego spojrzenie. Ciemne tęczówki wpatrywały się we mnie próbując odczytać z moich oczu zarys jakiś emocji. Bezskutecznie.
- Idź do pokoju – szepnął spokojnie, a ja niczym zaczarowana jego słowami wyminęłam go powoli, udając się tak, gdzie kazał.
Zamknęłam za sobą drzwi z przyzwyczajenia opierając się o nie. Odetchnęłam głęboko.
Próbowałam zebrać myśli próbując wyjaśnić sobie sytuację, która chwilę temu miała miejsce, jednak na próżno.
Huragan myśli szalał, potok emocji zawładnął moim ciałem. Nie potrafiłam tego ujarzmić. Poczułam się jak ogłuszone zwierze niebędące w stanie trzeźwo myśleć. Cokolwiek ten człowiek mi zrobił nie działało na mnie korzystnie.
Zmieszana opadłam na łóżko. 
~*~
Tak Des, on się o ciebie martwi. Wiem, że to trochę trudne do pojęcia. Przecież kilka dni temu był jednym z tych, którzy bezkarnie cię krzywdzili, ale… zaraz, czy to możliwe, że ten podły człowiek zachował resztki dobrego serce?
Pokręciłam z niedowierzaniem głową trzepiąc przy tym włosami.
Nie, to nierealne, tacy ludzie nie mają zarówno serca jak i sumienia.
Ale przecież… Skoro ten człowiek chce mnie skrzywdzić, co ja tutaj robię? 
Dlaczego tu jestem?
Spokojna, bezpieczna… bezbronna.
- Destiny, zajdź na dół – głos mulata szybko przywołał mnie do rzeczywistości.
Uniosłam głowę oplatając spojrzeniem jego postać stojącą w drzwiach pokoju.
Było ciemno, za oknem szalała burza. Drzewa niekontrolowanie kołysały się na wszystkie strony gubiąc przy tym liście, które lepiły się do szyb.  Krople deszczu stukały w okna, czemu towarzyszył przyjemny dźwięk.
Niebo przecięła błyskawica rozświetlająca na chwilę ciemnie i ponure pomieszczenie. Zmrużyłam oczy pozostając w tej samej pozycji, skulona na łóżku.
Zadrżałam niczym mała dziewczynka słysząc głośny huk gdzieś w oddali.
- Des? Słyszysz mnie? Chodź ze mną na dół – powtórzył zsuwając dłoń z metalowej, zimnej klamki.
- Nie chcę – Szepnęłam kuląc się jeszcze bardziej.
- Jak to nie chcesz? – powtórzył zmieszany – Coś się stało? Zrobiłaś sobie coś złego? – spytał z przejęciem podchodząc do mnie szybko.
Przykucnął przy łóżku wysuwając ku mnie swoją dłoń.
- Odejdź – szepnęłam cicho wpatrując się tępym wzrokiem w przestrzeń przed nami.
- Musisz coś zjeść, nie wzięłaś do usta ani kęsa czegoś pożywnego – zauważył unosząc jedną brew ku górze.
Położył dłoń na moich plecach.  Nie drgnęłam. Zaraz potem zsunął ją nieco niżej, następnie wsunął drugą rękę pod moje kolana.
Ocknęłam się.
- Co robisz?! – wrzasnęłam przerażona czując, że mnie podnosi.
- Skoro nie pójdziesz sama trochę ci w tym pomogę – powiedział spokojnie podnosząc mnie z łóżka.
- Puść mnie! – krzyknęłam zirytowana szamotając się na wszystkie strony.
Przycisnął mnie mocniej do swojej klatki piersiowej.
- Najpierw się uspokój – odparł z przerażającym spokojem w głosie, który wzbudził we mnie jeszcze większy atak furii.
- Nie chcę z tobą nigdzie iść! Zostaw mnie! – krzyczałam jak opętana, mimo iż nie przynosiło to oczekiwanych rezultatów.
Mulat spokojnie kroczył po schodach nie zważając na to, że wyrywam na wszystkie strony wrzeszcząc na całe gardło.
Powoli zszedł ze schodów, podszedł do sofy i ostrożnie mnie na niej położył, a potem wyszedł bez słowa chowając się za drzwiami kuchni.
~*~
Siedziałam na sofie wyprostowana jak struna tępym spojrzeniem lustrując talerz z kanapkami, który przede mną postawiono. Miałam świadomość, że nie przełknę ani kęsa, bo wnętrzności podchodziły mi do gardła. Byłam w kiepskim stanie psychicznym, nie potrafiłam wytłumaczyć swoich nagłych ataków przygnębienia, zaraz potem złości, a teraz okrutnej bezradności.
- Nie chcę – wyszeptałam bezsilnie odsuwając naczynie jak najdalej od siebie i odwracając głowę w drugą stronę, tym samym pozwalając włosom, aby zakryły mi twarz.
Usłyszałam ciche westchnienie. Zastygłam na chwilę w tej samej pozycji chcąc jak najszybciej znaleźć się na górze.
- Nic nie jadłaś – mruknął niepocieszony tym faktem – Zaraz sam wepchnę w ciebie to jedzenie – zagroził krzyżując ręce na piersi.
Odwróciłam głowę w jego stronę. Wpatrywał się we mnie przeszywającym spojrzeniem.
Zmarszczył nieznacznie swój drobny nosek doszukując się odrobiny zatroskania w ciemnych tęczówkach mulata.
Czy to na pewno było zatroskanie?
Przypomniałam sobie codzienne obiady w gronie rodzinnym.  Gdy byłam małe nigdy nie chciałam zjeść całego posiłku. Po prostu nie byłam w stanie wmusić w siebie jedzenia.  Niekiedy przesiadywałam do wieczora w małej, zaciemnionej kuchni, nie chcąc dać za wygraną. Zwykle i tak kończyło się na moim. Rodzice dawali mi spokój i przejęci pozwali odejść od stołu nie zważając, że talerz jedynie w połowie jest pusty. Wiedzieli, że nie tknę większej ilości jedzenia, bez względu na konsekwencje.
Uniosłam nieznacznie kąciki ust ku górze.
- Próbuj – odparłam nieporuszona.
Otworzył usta chcąc coś powiedzieć, jednak uprzedziło go głośne walenie w drzwi wejściowe.
Westchnął głęboko. Powiedział, abym zaczekała i wyszedł.
Moje źrenicę momentalnie powiększyły się do rozmiaru pięciozłotówek, naprężyłam się niczym kotka gotowa do ataku przyjmując pozycję obronną.
Ból i otępienie, które mi niedawno towarzyszyły nagle umknęły na drugi plan. Liczyła się walka o przetrwanie.
Kto mógłby walić do drzwi o tak późnej porze? Przecież byliśmy tylko my, ja i on. Nikt więcej o nas nie wiedział.
Przełknęłam głośno ślinę kreując w głowie najczarniejsze scenariusze.
Mulat poinformował porywaczy gdzie się znajduję, wrócili po mnie…
Pośpiesznie odgoniłam złowrogie myśli mając świadomość, że jedynie mącą mi w głowie. Jeżeli rzeczywiście zjawił się ktoś, kogo mogłabym się obawiać ( a zakładałam, że z pewnością tak jest) mroczne scenariusze odebrałby mi możliwość trzeźwego myślenia, na co w żadnym wypadku nie mogłam sobie pozwolić. Musiałam być gotowa do na każdą konieczność, atak, ucieczkę, walkę o własne życie…
Sekundy zdawały się dłużyć w nieskończoność. Siedziałam na sofie gotowa na atak ze wzrokiem wbitym w drzwi.
Mulat długo się nie pojawiał, nie słyszałam także żadnych rozmów. Co mógłby tam robić?
W końcu ujrzałam cień postaci, który odbił się od jasnej ściany przedpokoju.
Serce waliło mi jak oszalałe, najchętniej wyskoczyłoby z mojej klatki piersiowej i uciekło w popłochu.
W drzwiach najpierw zjawił się mulat, zaraz za nim szedł drugi chłopak.
Był nieco wyższy o Zayn’a, miał równie zwęglone tęczówki, co brunet, choć nie tak głębokie.
Nieznajomy miał ciemną karnację, czupryna ciemnych włosów sterczała mu na czubku głowy ułożona w artystyczny nieład.
Ubrany był jedynie w luźną, białą koszulkę na krótki rękaw i spodenki do kolan w kolorze moro.
Uśmiechnął się zadziornie, gdy tylko mnie ujrzał.
Zmrużyłam oczy obdarowując dwójkę nieufnym spojrzeniem.
- Destiny, to mój brat, Alex – powiedział brunet spoglądając na mnie niepewnie.
Spojrzałam na niego przerażona z początku nie wierząc w prawdziwość tych słów.
Pochwycił moje spojrzenie nie do końca wiedząc, co takiego oznacza.
- Miło cię znowu wiedzieć Destiny – słowa chłopaka zabrzmiały jak, jad  sączący się z jego ust. 
Nie wiem, co robić, czuję się jak w potrzasku.

~*~
Kochani, darujcie wszelkie błędy, ale nie mam już siły sprawdzać tego drugi raz, jest późno, a ja obiecałam wyrobić się na dzisiaj, więc nie chcę przedłużać do jutra.
Mam nadzieję,że przymrużycie oko na moje potknięcia  
W " Menu " w zakładce 'bohaterowie" pojawił się szanowny Alex, nasza nowa postać, która wprowadzi trochę pikanterii do życia Des ;) 
Przypomina o zwiastunie bloga: KLIK

Przy okazji zapraszam wszystkich na nowy blog mojej koleżanki, pomóżmy jej rozwinąć skrzydła ;)
 

xoxo Kar ;)