D Z I E Ń D R U G I
Pamiętasz, gdy
byłaś mała i mama zawsze powtarzała ci, żeby nie ufać nieznajomym?
Ale jednego
dnia pojawia się ktoś taki, któremu nie sposób nie zaufać, jest tak wiarygodny,
nieziemsko przystojny, przekonujący, miły, ciepły i czuły, a z jego oczu bije
tyle dobra, że nie potrafisz się oprzeć.
Jego malinowe usta szepczą do twojego drobne ucha „ zaufaj mi”, a ciepła
barwa głosu rozbrzmiewa echem w twojej główce. Zaufałabyś?... Ja nie
~*~
- Co robisz?
– usłyszałam za plecami zachrypnięty głos mulata.
Odwróciłam
się gwałtownie w jego stronę wsuwając za plecy paczkę tabletek, którą przed
chwilą znalazłam w kuchennej szafce.
- Nic, ja
tylko… – uciekłam wzrokiem w bok chcąc uniknąć ciężaru jego spojrzenia –
Chciałam się czegoś napić - uniosłam w górę szklankę z wodą, która sekundę temu
leżała jeszcze na blacie za moim lewym łokciem. Uniosłam nieznacznie kąciki swoich ust ku
górze znosząc baczne spojrzenie chłopaka, które jeszcze przez kilka minut
ciążyło na mojej osobie.
- Mhm –
mruknął wymijając mnie w progu – Mogłaś poprosić, przyniósłbym ci – dodał po
chwili wlewając do czajnika wodę z kranu. Uniósł na chwilę głowę, aby na mnie
spojrzeć.
Wzruszyłam
beznamiętnie ramionami kierując się w stronę wyjścia.
- Po co? Mogłam
zrobić to sama, nie jestem inwalidką – odburknęłam wychodząc z pomieszczenia.
Odetchnęłam
bezgłośnie, gdy znalazłam się na schodach, wielkimi susami przeskakiwałam dwa
schodki nie zważając na konsekwencje tego, co robię, aż wreszcie…
Głuchy
trzask rozniósł się po całym domu, gdy z hukiem zderzyłam się z twardymi
panelami u szczytu schodów. Mało
brakowało, a moja twarz z impetem uderzyłaby o posadzkę, gdyby nie fakt, że
wcześniej zdążyłam lewą dłoń uczepić, na spróchniałej poręczy.
Jęknęłam
cicho czując przeszywający ból w prawym biodrze. Opartym o kant schodka.
W głowie mi
szumiało, poza tym chyba nadwyrężyłam nadgarstek, bo wciąż moja lewą dłoń była
kurczowo zaciśnięta wokół poręczy.
Resztkami sił pozbieram się jakoś i stanęłam na własnych nogach. Uniosłam
prawdą nogę pokonując ostatni, przeklęty schodek, który spowodował mój upadek.
Westchnęłam
głęboko i oparłam plecy o chłodną ścianę, po której osunęłam się powoli.
Zmrużyłam
powieki i westchnęłam cicho. Usłyszałam,
że mulat wychodzi z kuchni. Otworzyłam jedno oko słysząc, że się zbliża.
Dopiero wtedy się opamiętałam.
Tabletki! – Usłyszałam
przeraźliwy głosić w swojej małej główce, który zagłuszał cichy szum.
Rzuciłam
rozpaczliwe spojrzenie na schody, myśląc, że opakowanie wypadło podczas mojego
upadku, jednak niczego na nich nie było. W ostatniej chwili dotknęłam rękom
pleców wyczuwając kartonową paczkę po lekach nasennych. Odetchnęłam z ulgą.
- Nic ci nie
jest?!– usłyszałam nad głową czując na ramionach ciepłe dłonie chłopaka.
- Wszystko
jest w porządku – odburknęłam nie patrząc na niego.
Miałam
nadzieję, że zaraz sobie pójdzie, nie racząc mnie dłużej swoją uciążliwą
obecnością, jednak chłopak nawet nie wpadł na ten uroczy pomysł, na który z
chęcią bym przystała.
- Pokaż, nie
poobijałaś się, nie złamałaś niczego? – zapytał przejęty unosząc moją rękę do
góry. Wyrwałam ja gwałtownie rzucając chłopakowi wściekłe spojrzenie.
- Zostaw!– syknęłam
krzyżując ręce na piersi.
To, że
wczorajszego dnia pozwoliłam mu się dotknąć, nie oznaczało, że i dzisiaj tak
będzie.
Może
przystałam na jego prośbę, zgodziłam się zostać z nim czternaście dni, jednak
to wcale nie oznaczało, że zostanę tu na jego warunkach.
Moja reakcja
chyba trochę go zaskoczyła, bo przyglądał mi się przez chwilę ze zdziwieniem
malującym się na twarzy. Dzielnie
zniosłam ciężar jego czekoladowych tęczówek, czekając aż odejdzie.
Mulat
westchnął przeciągle wnioskując z mojego
nagłego wybuchu, że najwyraźniej nie
odniosłam żadnych poważnych obrażeń.
- Jak chcesz
– mruknął obojętnie i zszedł po schodach do kuchni zamykając za sobą drzwi.
Na nowo
oparłam głowę o ścianę. Tego właśnie chciałam, żeby dał mi spokój, zostawił
mnie samą ze swoimi myślami. Pragnęłam, aby dał mi odetchnąć, nie dręczył mnie
swoją obecnością, choć najlepszym rozwiązaniem byłoby, aby po prostu zniknął…
na zawsze.
Siedziałam
tak jeszcze chwilę, aż w końcu zdecydowałam się wstać. Oparłam dłonie na ziemi
unosząc się nieco, jednak szybko
ponownie usiadłam na ziemi, ponieważ bolący nadgarstek u lewej ręki nie
wytrzymał ciężaru mojego ciała i zaczął niemiłosiernie boleć.
Syknęłam
zirytowana oplatając palcami bolące miejsce.
Rozmasowałam je trochę i wznowiłam próbę. Nadgarstek wciąż bolał, jednak
zignorowałam to chcąc jak najszybciej opuścić
pomieszczenie.
Poszłam do
łazienki, zamknęłam za sobą drzwi na zamek i oparłam się o nie wyjmując zza
pleców paczkę tabletek, którą zabrałam z kuchni.
Przez chwilę
przyglądałam się opakowaniu jakbym chciała zarejestrować w swoich szarych
komórkach każdy szczegół jego wyglądu.
Obracałam je w dłoni czytając napisy wydrukowane maleńkim
druczkiem. Przez chwilę zastanawiałam
się, po co chłopakowi tak mocne tabletki nassane.
Miał problemy
ze snem? A może któryś z dawnych lokatorów domu o nich zapomniał?
Nie miałam
pojęcia, jednak byłam wdzięczna, że ktoś tak mało rozważny zostawił je w
kuchennej szafce, bowiem stały się dla mnie przydatną bronią.
Wsunęłam
opakowanie do kieszeni swoich jeansów wzdychając cicho. Powinnam dokładnie przemyśleć
swoje przyszłe poczynania. Nie chciałam tu przecież zostać.
- Destiny?!
– głuche walenie w drewniane drzwi toalety rozniosło się echem w mojej głowie.
- Czego ode
mnie chcesz?!- krzyknęłam zirytowana na nowo wsuwając paczkę tabletek za
spodnie, gdzie były mniej widoczne.
- Wyjdź z łazienki!
– krzyknął, ponownie uderzając dłonią w Bogu ducha winne drewno.
- Nie Zayn,
daj mi spokój, odejdź – mruknęłam nieporuszona nada opierając się o drzwi.
Zagryzłam
delikatnie swoją dolną wargę zdając sobie sprawę, że po raz pierwszy nazwałam
go po imieniu. Zmarszczyłam nos… dziwnie brzmiało w moich ustach.
- Otwórz
drzwi – powiedział powoli rozważając każde słowo.
Nie
widziałam go, ale była pewna, że wściekły zaciska właśnie usta w wąską linię
chcąc tym opanować złość, które w nim kipiała, Był zły, choć starał się mówić
spokojnie, zdradziło go jednak nieznaczne drżenie głosu.
- Po co? – spytałam
cicho zupełnie bagatelizując jego zachowanie. Niesłusznie. Chłopak z impetem
uderzył dłonią w drzwi czemu towarzyszył głośny trzask.
Podskoczyłam
przestraszona odsuwając się nieco.
- Wywarze
jeśli nie wyjdziesz – zagrodził nadal starając się mówić spokojnie, choć
kiepsko mu to wychodziło.
Przełknęłam
głośno ślinę podnosząc się z ziemi.
Najpierw
położyłam dłoń na klamce, potem przesunęłam ją na zamek, które zabrzęczał,
kiedy otworzyłam drzwi. Zmrużyłam oczy na nowo kładąc dłoń na klamce,
nacisnęłam ją lekko.
Czego mógł chcieć?
Co spowodowało, że na nowo był tak zły?
Nie ja
spowodowałam, że w takim stanie powędrował pod drzwi łazienki, nie było mnie na
dole, nie było tam absolutnie nikogo więc, kto wprowadził go w taki stan rozdrażnienia?
Powoli
otworzyłam drzwi oplatając spojrzenie poirytowaną twarz chłopaka. Oczy iskrzyły
mu się od złości, ciemne tęczówki zdawały się przybrać jeszcze mroczniejszą
barwę, a źrenice miały nienaturalnie duży rozmiar. Tak jak wcześniej
przewidywałam usta miał zaciśnięte w wąską linię, chcąc tym sobie jakoś pomóc.
Na próżno.
Brunet
ciężko dyszał nie mogąc z tego wszystkiego złapać powietrza.
Rejestrowałam
spojrzeniem każdy jego zachowanie, niczym pracownicy zoo rozjuszone zwierze, po
którym można spodziewać się wszystkiego.
Ciemnooki
wyciągnął swoją dłoń w moją stronę. W ułamku sekundy mnie oświeciło. Fala
ciepłych potów oblała moje ciało.
Tabletki…
Zadrżałam
zdając sobie sprawę, że ciemnowłosy zorientował się co zginęło z kuchennej
szafki.
Momentalnie
moje źrenice stały się równie wielkie jak jego.
Spodziewałam
się wszystkiego, że mnie uderzy, wytarga mnie z włosy i wściekły zamknie w
pokoju, uderzy mną o ścianę rzucając w moją stronę podłymi wyzwiskami. Jednak
żadne z moich przypuszczeń nie okazały się słuszne.
Chłopak
spokojnie chwycił w dłoń moją rękę oglądając ją dokładnie. Do samo zrobił z
drugą zatrzymując się na jakiś czas przy nadgarstku pokaleczonym kilka dni
wcześniej.
Przypatrywałam
się mu w skupieniu nie mając pojęcia, co takiego wyrabia. Byłam tak zaskoczona
jego reakcją, że zupełnie straciłam rachubę. Dopiero po chwili dotarło do mnie,
czego szuka.
Świeżych
ran.
Zaśmiałam
się gorzko będąc pod wrażeniem jego opiekuńczości.
- Nic tam
nie ma – zapewniłam bardziej rozbawiona niż poruszona jego zachowaniem.
Momentalnie
zacisnął palce na mojej ręce, do tego stopnia, że jego kostki zrobiły się
białe, a moja skóra w tym miejscu zabarwiła się na czerwono pod wpływem mocnego
uścisku.
Syknęłam
cicho rzucając mu przerażone spojrzenie.
- Dobrze –
mruknął patrząc mi prze chwilę w oczy.
Pochwyciłam
jego spojrzenie. Ciemne tęczówki wpatrywały się we mnie próbując odczytać z moich
oczu zarys jakiś emocji. Bezskutecznie.
- Idź do
pokoju – szepnął spokojnie, a ja niczym zaczarowana jego słowami wyminęłam go
powoli, udając się tak, gdzie kazał.
Zamknęłam za
sobą drzwi z przyzwyczajenia opierając się o nie. Odetchnęłam głęboko.
Próbowałam
zebrać myśli próbując wyjaśnić sobie sytuację, która chwilę temu miała miejsce,
jednak na próżno.
Huragan
myśli szalał, potok emocji zawładnął moim ciałem. Nie potrafiłam tego ujarzmić.
Poczułam się jak ogłuszone zwierze niebędące w stanie trzeźwo myśleć. Cokolwiek
ten człowiek mi zrobił nie działało na mnie korzystnie.
Zmieszana
opadłam na łóżko.
~*~
Tak Des, on
się o ciebie martwi. Wiem, że to trochę trudne do pojęcia. Przecież kilka dni
temu był jednym z tych, którzy bezkarnie cię krzywdzili, ale… zaraz, czy to
możliwe, że ten podły człowiek zachował resztki dobrego serce?
Pokręciłam z
niedowierzaniem głową trzepiąc przy tym włosami.
Nie, to
nierealne, tacy ludzie nie mają zarówno serca jak i sumienia.
Ale
przecież… Skoro ten człowiek chce mnie skrzywdzić, co ja tutaj robię?
Dlaczego tu jestem?
Spokojna,
bezpieczna… bezbronna.
- Destiny,
zajdź na dół – głos mulata szybko przywołał mnie do rzeczywistości.
Uniosłam
głowę oplatając spojrzeniem jego postać stojącą w drzwiach pokoju.
Było ciemno,
za oknem szalała burza. Drzewa niekontrolowanie kołysały się na wszystkie
strony gubiąc przy tym liście, które lepiły się do szyb. Krople deszczu stukały w okna, czemu
towarzyszył przyjemny dźwięk.
Niebo
przecięła błyskawica rozświetlająca na chwilę ciemnie i ponure pomieszczenie.
Zmrużyłam oczy pozostając w tej samej pozycji, skulona na łóżku.
Zadrżałam
niczym mała dziewczynka słysząc głośny huk gdzieś w oddali.
- Des? Słyszysz
mnie? Chodź ze mną na dół – powtórzył zsuwając dłoń z metalowej, zimnej klamki.
- Nie chcę –
Szepnęłam kuląc się jeszcze bardziej.
- Jak to nie
chcesz? – powtórzył zmieszany – Coś się stało? Zrobiłaś sobie coś złego? –
spytał z przejęciem podchodząc do mnie szybko.
Przykucnął
przy łóżku wysuwając ku mnie swoją dłoń.
- Odejdź –
szepnęłam cicho wpatrując się tępym wzrokiem w przestrzeń przed nami.
- Musisz coś
zjeść, nie wzięłaś do usta ani kęsa czegoś pożywnego – zauważył unosząc jedną
brew ku górze.
Położył dłoń
na moich plecach. Nie drgnęłam. Zaraz
potem zsunął ją nieco niżej, następnie wsunął drugą rękę pod moje kolana.
Ocknęłam
się.
- Co robisz?!
– wrzasnęłam przerażona czując, że mnie podnosi.
- Skoro nie
pójdziesz sama trochę ci w tym pomogę – powiedział spokojnie podnosząc mnie z
łóżka.
- Puść mnie!
– krzyknęłam zirytowana szamotając się na wszystkie strony.
Przycisnął
mnie mocniej do swojej klatki piersiowej.
- Najpierw
się uspokój – odparł z przerażającym spokojem w głosie, który wzbudził we mnie
jeszcze większy atak furii.
- Nie chcę z
tobą nigdzie iść! Zostaw mnie! – krzyczałam jak opętana, mimo iż nie przynosiło
to oczekiwanych rezultatów.
Mulat
spokojnie kroczył po schodach nie zważając na to, że wyrywam na wszystkie
strony wrzeszcząc na całe gardło.
Powoli
zszedł ze schodów, podszedł do sofy i ostrożnie mnie na niej położył, a potem
wyszedł bez słowa chowając się za drzwiami kuchni.
~*~
Siedziałam
na sofie wyprostowana jak struna tępym spojrzeniem lustrując talerz z kanapkami,
który przede mną postawiono. Miałam świadomość, że nie przełknę ani kęsa, bo
wnętrzności podchodziły mi do gardła. Byłam w kiepskim stanie psychicznym, nie
potrafiłam wytłumaczyć swoich nagłych ataków przygnębienia, zaraz potem złości,
a teraz okrutnej bezradności.
- Nie chcę –
wyszeptałam bezsilnie odsuwając naczynie jak najdalej od siebie i odwracając głowę
w drugą stronę, tym samym pozwalając włosom, aby zakryły mi twarz.
Usłyszałam
ciche westchnienie. Zastygłam na chwilę w tej samej pozycji chcąc jak najszybciej
znaleźć się na górze.
- Nic nie
jadłaś – mruknął niepocieszony tym faktem – Zaraz sam wepchnę w ciebie to
jedzenie – zagroził krzyżując ręce na piersi.
Odwróciłam
głowę w jego stronę. Wpatrywał się we mnie przeszywającym spojrzeniem.
Zmarszczył
nieznacznie swój drobny nosek doszukując się odrobiny zatroskania w ciemnych
tęczówkach mulata.
Czy to na
pewno było zatroskanie?
Przypomniałam
sobie codzienne obiady w gronie rodzinnym. Gdy byłam małe nigdy nie chciałam zjeść całego
posiłku. Po prostu nie byłam w stanie wmusić w siebie jedzenia. Niekiedy przesiadywałam do wieczora w małej,
zaciemnionej kuchni, nie chcąc dać za wygraną. Zwykle i tak kończyło się na
moim. Rodzice dawali mi spokój i przejęci pozwali odejść od stołu nie zważając,
że talerz jedynie w połowie jest pusty. Wiedzieli, że nie tknę większej ilości
jedzenia, bez względu na konsekwencje.
Uniosłam nieznacznie
kąciki ust ku górze.
- Próbuj –
odparłam nieporuszona.
Otworzył
usta chcąc coś powiedzieć, jednak uprzedziło go głośne walenie w drzwi wejściowe.
Westchnął
głęboko. Powiedział, abym zaczekała i wyszedł.
Moje źrenicę
momentalnie powiększyły się do rozmiaru pięciozłotówek, naprężyłam się niczym
kotka gotowa do ataku przyjmując pozycję obronną.
Ból i
otępienie, które mi niedawno towarzyszyły nagle umknęły na drugi plan. Liczyła
się walka o przetrwanie.
Kto mógłby
walić do drzwi o tak późnej porze? Przecież byliśmy tylko my, ja i on. Nikt
więcej o nas nie wiedział.
Przełknęłam
głośno ślinę kreując w głowie najczarniejsze scenariusze.
Mulat
poinformował porywaczy gdzie się znajduję, wrócili po mnie…
Pośpiesznie
odgoniłam złowrogie myśli mając świadomość, że jedynie mącą mi w głowie. Jeżeli
rzeczywiście zjawił się ktoś, kogo mogłabym się obawiać ( a zakładałam, że z
pewnością tak jest) mroczne scenariusze odebrałby mi możliwość trzeźwego myślenia,
na co w żadnym wypadku nie mogłam sobie pozwolić. Musiałam być gotowa do na
każdą konieczność, atak, ucieczkę, walkę o własne życie…
Sekundy zdawały
się dłużyć w nieskończoność. Siedziałam na sofie gotowa na atak ze wzrokiem
wbitym w drzwi.
Mulat długo
się nie pojawiał, nie słyszałam także żadnych rozmów. Co mógłby tam robić?
W końcu
ujrzałam cień postaci, który odbił się od jasnej ściany przedpokoju.
Serce waliło
mi jak oszalałe, najchętniej wyskoczyłoby z mojej klatki piersiowej i uciekło w
popłochu.
W drzwiach najpierw
zjawił się mulat, zaraz za nim szedł drugi chłopak.
Był nieco
wyższy o Zayn’a, miał równie zwęglone tęczówki, co brunet, choć nie tak
głębokie.
Nieznajomy
miał ciemną karnację, czupryna ciemnych włosów sterczała mu na czubku głowy
ułożona w artystyczny nieład.
Ubrany był
jedynie w luźną, białą koszulkę na krótki rękaw i spodenki do kolan w kolorze
moro.
Uśmiechnął
się zadziornie, gdy tylko mnie ujrzał.
Zmrużyłam
oczy obdarowując dwójkę nieufnym spojrzeniem.
- Destiny,
to mój brat, Alex – powiedział brunet spoglądając na mnie niepewnie.
Spojrzałam
na niego przerażona z początku nie wierząc w prawdziwość tych słów.
Pochwycił
moje spojrzenie nie do końca wiedząc, co takiego oznacza.
- Miło cię
znowu wiedzieć Destiny – słowa chłopaka zabrzmiały jak, jad sączący się z jego ust.
Nie wiem, co
robić, czuję się jak w potrzasku.
~*~
Kochani, darujcie wszelkie błędy, ale nie mam już siły sprawdzać tego drugi raz, jest późno, a ja obiecałam wyrobić się na dzisiaj, więc nie chcę przedłużać do jutra.
Mam nadzieję,że przymrużycie oko na moje potknięcia
W " Menu " w zakładce 'bohaterowie" pojawił się szanowny Alex, nasza nowa postać, która wprowadzi trochę pikanterii do życia Des ;)
Przypomina o zwiastunie bloga: KLIK
Przy okazji zapraszam wszystkich na nowy blog mojej koleżanki, pomóżmy jej rozwinąć skrzydła ;)
xoxo Kar ;)